
Agenda została przyjęta 25 września 2015 roku na 4 posiedzeniu plenarnym przez wszystkie 193 państwa członkowskie ONZ.
Cofnijmy się najpierw jednak 20 lat, kiedy to zostało wyznaczonych jedynie 8 celów do zrealizowania w 15 lat. Były to m.in.: walka z ubóstwem, ograniczenie chorób, równość płci, lepszy dostęp do opieki zdrowotnej dla matek i dzieci.
Większość z tych celów nie została osiągnięta, a w 2015 roku dołożono kolejne.
Cele Agendy 2030:
eliminacja ubóstwa,
eliminacja głodu,
zapewnienie opieki zdrowotnej i dobrobytu,
dostęp do edukacji,
równość płci,
dostęp do wody pitnej,
dostęp do taniej, ekologicznej energii,
promowanie zrównoważonego rozwoju gospodarczego,
budowanie silnej infrastruktury,
zmniejszenie nierówności między krajami i w krajach,
bezpieczeństwo w miastach,
zrównoważyć konsumpcję i produkcję,
działania przeciwko zmianom klimatu,
ochrona wód i wykorzystywanie ich zasobów w sposób zrównoważony,
ochrona i zrównoważone korzystanie z ekosystemów lądowych,
promowanie pokojowych społeczeństw,
wzmocnienie partnerstwa globalnego.
Oczywiście wszystkie te działania mają mieć zasięg globalny i opierać się na współpracy krajów członkowskich. Wątpliwość budzi jedno – dokument ten nie ma zmusić nikogo do podjęcia działań, ale jednak kraje członkowskie musiały go przyjąć i podpisać.
Czy podpisaniem umowy nie zobowiązujemy kogoś do wykonania działań?
Co jeszcze skrywa Agenda
W dokumencie również jest mowa o “wzmocnieniu partnerstwa” – niestety kosztem państw. Kanclerz Niemiec, Angela Merkel, uważa, że międzynarodowe instytucje powinny mieć większe kompetencje, jeśli chodzi o kontrolowanie państw członkowskich.
A przecież wolny kraj nie może być kontrolowany, bo wtedy nie byłby już wolny.

Wiele celów dotyczy ochrony planety. Ekologia ma być nową religią. Planeta jest najważniejsza, natomiast komfort i różne czynniki wpływające na sposób życia społeczeństw w różnych częściach globu schodzą na dalszy plan. Kiedyś ludzi nazwano szkodnikami na Ziemi i tak właśnie są traktowani w tym dokumencie.
Wątpliwości budzi również zapis o “dostępie do taniej, ekologicznej energii. Niektóre państwa nie mogą sobie pozwolić na rezygnację z energetyki węglowej, która obwiniana jest o zanieczyszczenie środowiska, ponieważ ludzie zwyczajnie straciliby pracę (i nie mówimy tu o kilku osobach, a raczej o milionach). A skąd państwa miałyby wziąć środki na przebudowę energetyki?
A co z dostępem do opieki zdrowotnej i edukacji?
W praktyce chodzi o promowanie zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), która jak się okazuje, też nie zawsze wie, o czym mówi.
Teoria a praktyka
Wszystko to brzmi pięknie. Każdy z nas chciałby żyć w świecie wolnym od wojen, głodu i ubóstwa; chciałby się czuć bezpiecznie. Jednak w tym dokumencie nie chodzi o stworzenie utopijnego świata, a o kontrolowanie państw i ich działań.
Co więcej, osiągnięcie zrównoważonego rozwoju może przerodzić się w okradanie bogatych i dawanie biednym niczym Robin Hood. Społeczeństwa na całym świecie znajdują się na różnym etapie rozwoju i podczas gdy tym znajdującym się w gorszej sytuacji należy pomagać, to czy naprawdę trzeba karać społeczeństwa, które sobie radzą same?

W rzeczywistości ten dokument ma umocnić pozycję organizacji międzynarodowych, które będą mogły kontrolować państwa. Kraje, które nie będą działać zgodnie z założeniami, będą zwyczajnie piętnowane i karane.
Złożenie podpisu pod tym dokumentem wiąże się również z przekazaniem potężnego datku na realizację założeń. Na poprzednie cele zostały przeznaczone miliardy, jak nie biliardy, a obiecywanych spektakularnych efektów brak.
Na naszych oczach rodzi się “nowy Orwellowski porządek świata”, w którym więcej do powiedzenia mają zewnętrzne instytucje niż autonomiczne rządy państw, kierowane i kontrolowane przez elity światowe które jako jedyne mogą mieć pojęcie o sytuacji w ich kraju i sprawować rzeczywistą władzę.
Autor; Ada Stachowicz
źródła: Rezolucja przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne w dniu 25 września 2015 r
Zdjęcia; Pixabay
____________________________________________________________________________________________