
Mowa o filmie „Harakiri” Kobayashiego z 1964 roku. O filmie, który poruszył niezwykle kontrowersyjny temat. Harakiri jest bowiem rytualnym samobójstwem samuraja, który chce umrzeć godnie, najczęściej nie mając środków do życia. To arcydzieło jednak porusza ów drastyczny temat w tak wyważonej i znakomitej kinematograficznej formie, że zamiast być zniesmaczonym, wychodzi się z seansu z milionem myśli.
Film opowiada więc historię samuraja przybywającego na dwór klanu z zamiarem popełnienia harakiri, tłumacząc swoje postanowienie życiem w ubóstwie, co, jak powszechnie wiadomo, nie przystoi honorowi samurajskiemu. Lider klanu jednak ostrzega go, że ostatnio samurajowie posługują się pojęciem harakiri jako szantażu, by w zmian za brak popełnia rytuału dostali trochę pieniędzy.
Dlatego dla przestrogi opowiada historię młodego samuraja, który przybył na dwór z rzekomym zamiarem popełnia samobójstwa. Jego prawdziwym celem, według lidera klanu, było wyłudzanie pieniędzy. Kiedy zrozumiał, że sytuacja jest bez wyjścia próbował odroczyć rytuał o dwa, trzy dni.
Masaki Kobayashi po mistrzowsku ukazuje historię z subiektywnego punktu widzenia, który na tym etapie filmu jest jedynym, co z powoduje u widza wyrobienie sobie negatywnej opinii o bohaterze opowieści. Bohater opowieści lidera klanu jest bowiem od razu postrzegany jako tchórz, osoba nie mająca nic wspólnego z samurajskim credo. Reżyser pozwala historii wybrzmieć samoistnie, po czym zostawia ją na dobrą godzinę filmu.

Kobayhshi sprawnie przenosi nas między czasem teraźniejszym i przeszłym. Po opowiedzeniu historii, znowu obserwujemy Hanashairo rozmawiającego z liderem klanu. Zgodnie z tradycją samurajską każdy ronin przy popełnieniu harakiri winien jest mieć sekundanta asystującego przy rytuale. Gdy okazuje się, że kolejne osoby wzywane przez Hanashiro są niedostępne, przywołuje on kolejne, ze względu na długi czas oczekiwania decyduje się on opowiedzieć historię swojego życia.
Retrospekcja bohatera jest bardzo zróżnicowana i intersująca, a reżyser buduje film na retrospekcjach, co mu się udaje. Mistrzostwo narracyjne Kobayashiego polega na sukcesywnym budowaniu historii, jak i napięcia z nią związanego. Znowu powraca do opowieści tym razem bardzo rozbudowanej, osobistej retrospektywy głównego bohatera.
Kobayashi jest na tyle subtelny w dalszym prowadzeniu tej historii, przedstawia bardzo dramatyczny życiorys samuraja z dużą wrażliwością. Nie robi tego, grając na emocjach oglądających, lecz w taki sposób, by widz mógł utożsamić się z bohaterem mimo różnic kulturowych.
W filmie reżyser poruszana znaczną ilość współczesnych problemów i zagadnień, iż niedziwny jest jego kultowy status. Trudy wychowania dziecka przez samotnego ojca, problemy finansowe w rodzinie, to tylko niektóre aktualne po dziś dzień problemy poruszone w filmie.
Okazuje się, że zmuszony do harakiri samuraj, o którym opowieść zaczynała film, jest powiązany z obecną sytuacją Hanashiro. Mamy bowiem wyjaśnione, że Motome Chijjiwa był zięciem Hanashiro i chciał wymusić na klanie pieniądze, by ratować chorą żonę i chłopca, nad którym opiekę sprawował Hanshiro. Nie mieli oni pieniędzy na leczenie, więc Motome zdecydował się na ruch godzący w honor samuraja. Został on zmuszony do wykonania rytuału bambusowymi mieczami, co uwłacza samurajskiemu credo. Miecze samurajskie sprzedał bowiem, by zdobyć pieniądze dla rodziny.
Zostaje przedawniona refleksja Hanashiro oraz wielki żal do samego siebie, ponieważ w swojej historii wspomniał, że ze względu na dumę samuraja nie chciał sprzedać własnego miecza. Podkreśla tym samym oddanie Motome i dopiero wówczas widz dowiaduję się o planie zemsty Hanashiro na klanie. Odwet nie jest typowym okazaniem furii, lecz powolnym i wyrachowanym planem zemsty protagonisty. Objaśnia, że żaden z sekundantów nie zjawił się na ceremonii mimo próśb i zasłania się chorobą dlatego, że zostali upokorzeni przez Hansihro, który ściął im samurajskie kitki.
Oni zaś ze wstydu nie chcieli się ukazać na ceremonii. Kara została wymierzona sprawiedliwe, całą trójką oddając ciało postępowali niehonorowo wobec Motome już po jego śmierci szydząc z niego i obrażając jego pamięć nawet przy członkach rodziny. Nasz główny protagonista utrzymuje o chęci popełnienia samobójstwa, lecz chce rozliczyć się z winowajcami. Klan oczywiście nie ma sobie nic do zarzucenia w kwestii śmierci zięcia bohatera.
Tematy aktualnie do dziś bowiem nadużycia władzy tak jak w przypadku japońskiego klanu występują po dziś dzień. Czy są to wielkie korporację czy rządy państw często kierują oni sowimi subiektywny wartościami i ślepymi zasadami czasem wątpliwymi moralne, lecz bez większy refleksji robią różne rzeczy by osiągnąć cel.

To co w tym filmie najważniejsze i najlepsze to przedefiniowanie pojęcia honoru. Reżyser otwarcie stawia pytanie czym jest honor? W momencie, gdy dowiadujmy się o szerszej perspektywie wymuszanego przez klan samobójstwa Motome. Młody chłopak chciał popełnić czyn haniebny i niezgodny z kodeksem samuraja, lecz w szczytnym celu by uratować zdrowie rodziny.
Czy ślepe podążanie jak klan kierujących się zasadami, co wymownie wypomina im nawet Hanashiro, że nie stosują się nawet do własnego kodeksu jest słuszne? Reżyser jednogłośnie stawia tezę potwierdzającą to, że honor jest czymś więcej niż zasadami władcy klanu, szoguna, lecz postępowanie często naruszające zasady, ale w dobrej wierze nie łamie zasad honoru.
Mimo tego wszystkiego film nie jest wyciskaczem łez, lecz brutalnym dramatem samurajskim. Produkcja kończy się bardzo pesymistycznie notatkami dla Szoguna szefa klanu Kaegu Saito o popełnionym Seppuku przez Hanashiro oraz żadnej winie organizacji w śmierci wielu ludzi, których Saito wysłał by zabić Hansihiro. Ten zgodnie z obietnicą sam odebrał sobie życie.
Wspomniane postacie są fantastycznie zagrane. Tatsuya Nakadi rzuca rękawice Mifune, jednemu z najlepszych japońskich aktorów i wybitnemu odtwórcy roli samurajów. Jego gra jest perfekcyjna przedstawia znakomicie zmęczonego życiem, aczkolwiek honorowego i wspaniałego wojownika, który ma przed śmiercią do wygrania najważniejszą walkę w życiu.
Renaro MIkimo jako bezwzględny lider klanu jest równie znakomity. Jest bardzo antypatyczny i postępującym bezkrytycznie wobec zasadach własnego klanu, których jak wiemy sam nie stosuje.
Zdjęcia stoją na najwyższym poziome. Swoją wspaniałą operatorską pracą Yosho Mijjima rewelacyjnie oddaje Japonię z okresu feudalnego. Wspaniałe, sprawne przechodnie między planem pełnym a zbliżeniami na twarz ukazują emocje towarzyszące samurajom w siedzibie klanu. Film w czerni i bieli wgląda znakomicie i nawet brak różnorodnej palety barw nie przeszkadza w jego odbiorze.
„Harakiri” jest arcydziełem, wybitnym filmem o honorze rodzinnie i nadużyciach władzy. Mimo upływu prawie 60 lat od 1962 roku dalej porusza aktualne problemy towarzyszące nie tylko Japonii, lecz wszystkim krajom świata. Produkcja przedefiniowała też styl kina samurajskiego i pozwoliło wejść Kobyashiemu w polemikę z Akiro Kursową, który filmy samarskie przedstawiał doniośle a samuraje byli (może poza „Tronem we krwi”) przedstawiani jako wzory do naśladowania.
Autorski styl genialnego Japończyka pozwał mu tworzyć na najwyższym poziome jeszcze długi czas. W 1967 ukazał się bowiem „Bunt”, który również jak Harakiri jest filmem wybitnym i ponadczasowym.
Moja ocena 10/10
Autor; Sebastian Kulesza
__________________________________