18 grudnia 2020

Esencja korony brytyjskiej zaklęta w jednym serialu. Recenzja czwartego sezonu The Crown.

Długo zastanawiałem się nad poświęceniem temu tytułowi kilkunastu godzin swojego życia. Wreszcie nadszedł ten dzień, w którym włączyłem Netflixa i najechałem kursorem na logo serialu. Nie żałowałem. Przyznam się szczerze, że zacząłem oglądać The Crown od najnowszego sezonu. Pomyślałem, że po prostu oszczędzę sobie zbędnej monotonii. Ta myśl umknęła mi w momencie zapoznawania się z podsumowaniem poprzednich sezonów.

fot. The Crown Screen/fb

Pierwsze minuty spędziłem na uważnej obserwacji doboru aktorów. Bez wątpienia, obsadzenie Olivii Colman w roli Elżbiety II było fantastycznym posunięciem. Charakterystyczna, „elżbietańska” maniera w głosie aktorki przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Niestety, to jedna z nielicznych zalet serialowej Królowej Elżbiety. Na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć sceny, które mnie usatysfakcjonowały. Być może powodem jest decyzja twórcy serialu, który postanowił nieco wycofać się z zadziornością Elżbiety II. Już i bez tego producenci mają problem.

Tytułem zainteresował się brytyjski parlament, domagający się oznaczenia produkcji jako wytwór fikcyjny! Czyżby angielskim politykom zaczął palić się grunt pod nogami? Przecież sami twórcy serialu informowali, że The Crown jest wytworem fikcyjnym, ponieważ opinia publiczna nie zna rozmów prywatnych rodziny królewskiej. Nie mniej jednak, serial mnie rzeczywiście wciągnął.

Z niecierpliwością oczekiwałem pojawienia się na ekranie Gillian Anderson. To właśnie ona wcieliła się w serialową Margaret Thatcher. I już w pierwszym odcinku zademonstrowała swoje umiejętności. Niesamowite podobieństwo. Z wyglądu, z odwzorowania gestykulacji no i ten głos! Czyta Maggie! Jeżeli Anderson nie otrzyma nominacji do żadnej nagrody, to będzie to ogromnym skandalem. Być może, to właśnie Gillian Anderson uda się zrzucić z podium Meryl Streep. Nie będę jednak dalej spojlerował, więc przejdę do rozważań nad efektami specjalnymi i niedociągnięciami.

Czwarty sezon The Crown mógł być niedokończony – wszystko przez pandemię koronawirusa. Na szczęście ekipie udało się sprawnie zamknąć projekt. Bez wątpienia serial pod względem efektów komputerowych jest doskonały. Nie zauważyłem żadnych niedociągnięć, chociaż mógłbym doczepić się do tekstur postrzelonego jelenia z odcinka The Balmoral Test. Wygląda dość „plastikowo”. No ale przymknę na to oko, gdyż całościowo nie był rażącym niedociągnięciem.

fot. The Crown Screen/fb

Niestety, nie ominął mnie również zawód. Niektórym postaciom nie poświęcono wystarczającej ilości czasu ekranowego, bądź wracano do nich później, co niestety pozwoliło mi zupełnie o tych postaciach zapomnieć. Zrezygnowano ze szczegółowego przedstawienia konfliktu brytyjsko-argentyńskiego, co zdecydowanie nie przypadło mi do gustu. Na szczęście genialna rola Diany Spencer, w którą obsadzono Emmę Corrin na tyle mnie uszczęśliwiła, że w nieodległym czasie postaram się nadrobić trzy poprzednie sezony. Polecam wam zrobić to samo.

Autor; Michał Wilga

______________________