Na urlopowiczu ciąży więcej obowiązków niż na pracowniku. Otóż: codziennie należy wykonać setki zdjęć, potem wybrać z nich najlepsze- czyli takie na których nie widać brzucha, grubej dupy lub śladów po obiedzie.
Następnie trzeba kilka zdjęć opisać i otagować- co przy ówczesnym poziomie intelektualnym może być dość kłopotliwe.
No i czynności owe trzeba powtórzyć kilka razy dziennie: na Insta, Na FB, w relacjach, w rolkach, transmisjach na żywo itd. Należy też zjeść ile się da w ofercie all inclusive albo poszukać jakiegoś hipermarketu, żeby nie daj Boże płacić za drinki lub obiad w hotelu.
Macie znajomą pokojówkę? Zapytajcie ile kilogramów butelek i opakować wynosi z pokoju przeciętnego polskiego turysty?
Oczywiście opakowania nie pochodzą od produktów kupowanych w hotelu. Czym jeszcze męczy się w polski turysta? Rzeczone zdjęcia musi jeszcze powysyłać na prive- potencjalnym zazdrośnikom, koleżankom z pracy lub przydupasom.
Oczywiście musi jeszcze obdzwonić bliższych znajomych – zdając im relacje z szampańskiego pobytu- dla uwiarygodnienia siorbiąc do słuchawki drinka (nie tego z hotelowego baru tylko z pobliskiej Biedronki, Rewe, Sky itp..).
Polski turysta musi też znaleźć na obrzeżach kurortów tanie sklepiki, w których kupi prezenty dla znajomych. Kupi ewentualnie zap**doli- w zestawie z hotelowym szamponem, ręcznikiem i papierem toaletowym.
Nie wspomnę o tym, że pół dnia polski turysta przesiedzi w translatorze- żeby finalnie zapytać w języku migowym- gdzie jest toaleta i czy można darmowo zrobić zdjęcie pod palmą.
Warto też nadmienić iż wyczerpujące dla turysty polskiego jest udawanie światowca- w restauracjach, lotniskach i w muzeach. Mógłby wymieniać jeszcze ale…jestem na wczasach.
I o czym myśli polski turysta w ostatni dzień urlopu? Jak dobrze, że już k**wa jutro do pracy; można będzie spokojnie się poop****alać i jakieś fanty, komplementy lub łapóweczka lekką rączką rzucone wpadną.
A teraz niestety refleksja końcowa. Pomyślcie jaki zabawny i komiczny byłby Facebook gdyby nie można było wstawiać zdjęć- i wszelkie wrażenia doznania należałoby opisać samodzielnie.
W dobie wtórnego analfabetyzmu byłoby to jeszcze bardziej męczące niż współczesne wakacje. Któż by wtedy brał urlop?
Zniknąłby nie tylko z Kodeksu Pracy. Powstałby też czarny rynek „opisywaczy zdarzeń”. Zarobiłbym krocie jako ghostwriter. To całkiem niegłupi jak dla mnie pomysł.
Autor; Andrzej Ballo
Photo by Nate Johnston on Unsplash
___________________________