
Rodzi to w nich przekonanie, a nawet pewność, że są dużo mądrzejsi od swoich dzieci. Nawet, kiedy brakuje im argumentów, to po prostu nazywają nas „uparciuchami”, albo kwitują, że „zrozumiemy jak dorośniemy”.
Po jakimś czasie nasza dorosłość staje się faktem, jednak zostajemy dla nich tymi małymi chłopcami i dziewczynkami, którzy z nadal ufnością pochłaniają ich wskazówki na „resztę” życia. Tymczasem ta pewność, o słuszności swoich poglądów i to cholerne przekonanie, że mają intelektualną przewagę nad nami, powodują, że tak naprawdę nic nam nie wyjaśniają, tylko coś nam każą. A kiedy jesteśmy jeszcze dziećmi, niektórzy z nich dają sobie prawo do sięgnięcia po argument siły, nazywając to niewinnym kuksańcem i jeszcze cudownie brzmiące: „Uspokój się”.
Tak wychowani w dzieciństwie, ci psychiczni kalecy, wchodzą w życie i w zapalczywych dyskusjach, nie słuchają, a przekonują wszystkimi możliwymi argumentami, do tylko swoich racji. Jeśli to zawiedzie, obrzucają adwersarzy stwierdzeniami: „Głupoty gadasz” (czytaj: „Głupi jesteś”) albo „Jeszcze zrozumiesz” (czytaj: „Jestem mądrzejszy, bo ja rozumiem”) lub stosują jakieś inny rodzaj „kary”.
Stają się swoimi rodzicami, którzy żałowali czasu dla nich na rozmowę. Oni też nie widzą potrzeby tracenia tego czasu na słuchanie innych. To jest trudne. Łatwiej jest po prostu kogoś ukarać, za to, że nas „nie rozumie”. „W wieku lat osiemnastu nasze przekonania są chorobami, z których wychodzimy; gdy się ma lat czterdzieści pięć, przekształcają się w jaskinie, w których się ukrywamy”. Z opowiadania „Berenika obcina włosy”. F. Scott Fitzgerald – Piękność Południa i inne opowiadania. Tom 1.
Autor/zdjęcie; Jakub Urbański