8 września 2021

Leos Carax: odkąd miałem 16 lat, zacząłem skupiać się na kinie

Urodzony w 1960 roku reżyser, scenarzysta i krytyk filmowy, nazywany jest „l’enfant terrible”(niesfornym dzieckiem) francuskiego kina.

W wieku zaledwie 24 lat Carax nakręcił biało-czarny „Boy Meets Girl” (1984), hołd oddany niemym filmom, światu Jeana Cocteau i kinematografii Jean-Luca Godarda. To pierwsza część tzw. trylogii paryskiej, urzekającej miejskim, nocnym pięknem tego magicznego miasta.

Druga część, „Zła krew” (Mauvais sang, 1986), to pean na cześć rytmu i miłości z udziałem Denisa Lavanta, Juliette Binoche i Michela Piccoli, który zdefiniował styl Caraxa, przynosząc mu zarazem pierwszy międzynarodowy sukces (Konkurs Główny Berlinale, 3 nominacje do Cezarów). W 1991 roku reżyser porwał się na niezwykle ambitny projekt – zamykający trylogię – pt. „Kochankowie z Pont-Neuf” (Les amants du Pont-Neuf).

Carax przez trzy lata odtwarzał całe dzielnice Paryża na potrzeby filmu, który do dziś jest jego największym sukcesem kasowym (jeden z największych hitów francuskiego box office’u w 1991 roku). Film był nominowany do Nagrody BAFTA dla Najlepszego Filmu Zagranicznego, zdobył również trzy Europejskie Nagrody Filmowe, w tym po raz pierwszy nagrodę aktorską dla Juliette Binoche.

W 1999 roku, po 8 latach ciszy, Carax powrócił do Konkursu Głównego Festiwalu w Cannes z filmem „Pola X”, adaptacją powieści „Pierre, or, The Ambiguities” Hermana Melville’a. W 2008 roku twórca ponownie odwiedził Cannes za sprawą krótkometrażowego „Merde”, stanowiącego część „Tokyo!”, kolektywnej fantazji w trzech aktach, współtworzonej przez Michela Gondry’ego i Bonga Joon-ho, prezentowanej w sekcji Un Certain Regard.

Wreszcie w 2012 r. Leos Carax ponownie wziął udział w Konkursie Głównym w Cannes, prezentując „Holy Motors”, jeden z najgłośniejszych tytułów w swojej karierze. „Annette” to pierwszy anglojęzyczny projekt Caraxa i jednocześnie jego szósty film pełnometrażowy

Kiedy pierwszy raz zetknąłeś się z muzyką zespołu Sparks?

Leos Carax: Miałem wtedy 13, może 14 lat. Było to kilka lat po tym, jak odkryłem Bowiego. Pierwszy album Sparks jaki miałem (bo go ukradłem), to była „Propaganda”. A potem „Indiscreet”. Do tej pory są to moje dwa ulubione albumy popowe. Ale potem na długie lata przestałem się tym interesować, bo odkąd miałem 16 lat, zacząłem skupiać się na kinie.

A kiedy pierwszy raz spotkałeś Rona i Russella Mael?

Rok lub dwa lata po premierze mojego poprzedniego filmu, „Holy Motors”. W jednej ze scen Denis Lavant odtwarza w swoim aucie piosenkę z „Indiscreet” pod tytułem „How Are You Getting Home?”. Ron i Russel wiedzieli więc, że lubię ich muzykę, i skontaktowali się ze mną w sprawie swojego projektu. To był film fantasy o Ingmarze Bergmanie, uwięzionym w Hollywood,
z którego nie może uciec. Ale to nie było dla mnie. Nie mógłbym zrobić filmu, którego akcja jest osadzona w przeszłości, ani takiego, w którym bohater nazywa się Ingmar Bergman. Kilka miesięcy później wysłali mi dema 20 piosenek i pomysł na „Annette”.


Musicale backstage, czyli te, których akcja rozgrywa się wokół życia teatru, takie jak „Mężczyźni wolą blondynki”, filmy Vincente Minelliego i Busby’ego Berkeleya, czasem zawierają głęboką analizę natury perfomance’u i roli publiczności. Zastanawiałeś się nad tym, kręcąc „Annette”?

Gdy dostałem od Sparks pierwsze piosenki i treatment, dużym problemem było dla mnie to, że bohater jest stand-uperem, ale nic nie wiadomo o jego występach. We Francji widziałem kilka stand-upów, w dzieciństwie i później. Rodzice zarazili mnie uwielbieniem dla Toma Lehrera. To nauczyciel matematyki, który w latach 50. zajął się stand-upem. Śpiewał i grał na pianinie. Jego piosenki są bardzo zabawne – podobnie jak utwory Sparks. Do swojego pierwszego filmu ukradłem od niego taki tekst: „Wiecie, co jest straszne? Że w moim wieku Mozart już od dwóch lat nie żył”. W „Annette” także wykorzystałem fragmenty jego piosenek, tym razem za jego zgodą. Znałem dorobek Lenny’ego Bruce’a i Andy’ego Kaufmana. Przeczytałem ich biografie, a także inne – Richarda Pryora. Steve’a Martina… Niektórzy komicy ze stresu wymiotują przed występami. Wchodzisz na scenę, wiedząc, że musisz rozśmieszyć ludzi… To musi być przerażające. To jakby mnie zmuszono do wyjścia na scenę w Cannes, i to nago. Mamy więc dwa wątki: operowy, w którym kobieta umiera na scenie, z muzyką i gracją; i stand-upowy, groteskowy i prowokacyjny tak bardzo, że aż autodestrukcyjny. Widać to u każdego wielkiego komika.

Opowiesz coś o kręceniu w Los Angeles?

Ten film został napisany dla tego miasta. Bracia Mael tam mieszkają, urodzili się tam. Przez całe lata preprodukcji sugerowano mi, żebym przeniósł film gdzie indziej, bo kręcenie w L.A. jest tak drogie. Próbowałem, ale inne miasta to nie było to. Chciałem, żeby Henry podróżował na swym motorze jak na koniu, pomiędzy swoim światem, a światem Ann. To nie mogłoby działać w Nowym Jorku, Paryżu czy Toronto. Musieliśmy więc stworzyć własne L.A., głównie w Belgii i Niemczech, gdzie nie jest zbyt kalifornijsko. Fatamorgana miasta, które samo jest fatamorganą. W samym L.A. kręciliśmy tylko przez tydzień: prolog, sceny na motorze, las, kaniony i wzgórza.

fot. materiały prasowe

_________________________