
Ten nieprzyzwoity i niegodziwy reżim zdrowotny i jego współpracownicy z różnych branż budzą we mnie odrazę i pogardę. I uzasadniony oraz oczyszczający gniew.
Często ludzie pytają mnie, co mam robić? Moja odpowiedź jest zawsze taka sama: siły są zbyt nierówne. Przed przystąpieniem do bitwy należy być świadomym siły przeciwnika.
Ale walka jest przegrana z góry. Mój pesymizm jest tylko klarownym realizmem w obliczu przytłaczającej większości zwolenników tego tyrańskiego reżimu zdrowotnego.
Bez względu na powody, wynik jest przesądzony, jakakolwiek oznaka protestu zostaje zduszona w swoim zarodku i syndemia (złożone oddziaływanie różnych czynników chorobowych – mój przypis)) posuwa się naprzód zgodnie ze swoim planem.
Niedawna lektura dwóch artykułów dotyczących leczenia, opublikowanych w dwóch oficjalnych czasopismach propagandowych, Le Monde i Liberation, pokazuje, w jakim stopniu ta dyktatura zdrowia działa na wszystkich poziomach.
Żyjemy w reżimie o takiej emocjonalnej i symbolicznej brutalności i jesteśmy rozstawiani przez takie nadużycie władzy, które stało się prawdziwie dynamicznym autorytaryzmem, który dziś zabroni nam decydować o sobie, jeżeli jest to terapia uznana za niedozwoloną, bo nie odpowiada standardom jedynej społeczności medyczno-naukowo-polityczno-ideologicznej, która nas obowiązuje, a przy tym autoryzuje sama siebie.
Osiągnęliśmy również poziom praktyki fałszerstwa i kłamstw medialnych, w których niestety wciąż udaje się przekonywać ludzi, poprzez fałszywy sofistyczny argument, że prawda jest kłamstwem, a dobro jest złem.
A wszystko to w imię DOBRA zdefiniowanego przez kastę lekarską i naukową w służbie kryminogennej biowładzy, która stała się bezprawna w oczach tych, którzy wciąż ośmielają się myśleć samodzielnie.
Hannah Arendt napisała to w „The Origins of Totalitarianism”
„Idealnym podmiotem totalitarnej dominacji nie jest ani przekonany nazista, ani przekonany komunista, ale ten, dla którego nie ma już różnicy między faktem a fikcją oraz między prawdą a fałszem”
Jesteśmy tam od roku i prawdopodobnie zaczęło się to już dawno temu od tego, co można nazwać prolegomeną totalitarnej myśli postępowego globalizmu, bardzo słusznie opisanego przez filozofa Philippe’a Forgeta jako „globitaryzm” .
Epizod zdrowotny, którego doświadczamy, jest prawdopodobnie niespodziewaną okazją do ustanowienia totalizującego społeczeństwa cyfrowej kontroli i nadzoru, w którym jednostki będą skazane na wędrowanie po obszarze określonym przez parametry epidemiologiczne laboratorium i probówki.
Ustanowienie przymusowego, libertobójczego reżimu, podobnego do chińskiego kapitalistyczno- komunistycznego reżimu hybrydowego.
Życie z wirusem lub bez jest obecnie jedyną kwestią, która porusza media i władzę na horyzoncie lat, które są profilowane we współczesnej erze różnych mutacji wirusa już określanych jako „historyczne” lub nawet „klasyczne”, zgodnie z ekspertami panującej obecnie kultury medialnej.
I życie będzie toczyć się dalej, ale życie w sanitarnym apartheidzie w dwóch egzystencjalnych prędkościach oddzielających dwie kategorie osób: posiadających zielony paszport i innych, zdegradowanych obywateli drugiej kategorii, prawdopodobnie zaparkowanych, odizolowanych i napiętnowanych wokół potencjalnie zanieczyszczającego obszaru przez brak znaku i marki, która stała się odznaką dzięki którym dobrzy uczniowie-obywatele będą mieli dostęp do różnych usług i przedsiębiorstw, a tym samym do doskonale zintegrowanego życia, zgodnego z nowymi normami społeczno-zdrowotnymi.
Lekarze i naukowcy, którzy będą aktywnie współpracować w tym odrażającym „koronacyrku”, będą w nas wzbudzać poczucie winy, wykorzystywać strach przed chorobą i śmiercią.
Występując każdego dnia na wszystkich kanałach, sowicie opłacanych i następnie łącząc je wszystkie w kilka godzin spektaklu, gdy nawleka się kolejne perły naszyjnika, powinni w końcu przekazać stetoskopy i białe płaszcze swoim mistrzom Hipokratesowi i Galenowi i najlepiej zakończyć swoje dni w całkowitej izolacji, aby uniknąć szkodliwego zarażenia.
Co do nowych i złowieszczych mnichów kopistów na służbie fałszywych mediów, którzy nigdy nie przestają kłamać i propagować swojej zgubnej polityczno-religijnej ideologii spisków, zasługują oni tylko na to, by trafić na śmietnik historii dziennikarstwa, którego Albert Londres (prekursor dziennikarstwa śledczego, demaskator wielu afer i nadużyć – mój przypis) pozostaje godnym i znamienitym przedstawicielem.
Ale czy oni w ogóle o nim słyszeli?
Autor; Roman Pleszyński
Photo by NOTAVANDAL on Unsplash
_____________________________________