
Pomijając ogólny wzrost cen w Polsce, który chyba wszyscy zauważyli, pierwszym elementem jest między innymi światowy wzrost cen stali, co przekłada się na wzrost cen materiałów budowlanych, które rosną jeszcze szybciej, niż ceny mieszkań.
Spowodowane jest to też światowym lockdownem, gdzie wiele fabryk wstrzymało produkcję, natomiast teraz zetknęły się z dużym popytem, przy niskiej podaży. To tyle z tego na co nie mamy wpływu, ponieważ nie jest to od nas zależne.
Jednak na całym świecie ceny mieszkań, jak również ogólna inflacja nie rośnie tak szybko jak w Polsce. Jaka jest tego przyczyna?
Otóż przyczyny powstały już 6 lat temu, kiedy nasza nowa władza zaczęła demolować system prawny w Polsce. Biznes nie lubi niepewności, tak więc od tamtego czasu nastąpił widoczny spadek inwestycji w Polsce.
Inwestycje związane są z wydawaniem pieniądza i wypuszczaniem go na rynek. W dłuższej perspektywie przynoszą zyski. Kilka lat temu sam nawet pisałem, że brak inwestycji odczujemy za kilka lat.
Natomiast jest znacznie gorzej, niż wtedy można było przewidzieć.
Dlaczego? Skąd się wziął tak nagły wzrost cen i to nieruchomości?
Poza wyżej wymienionymi, istotną przyczyną jest likwidacja lokat i dzisiaj bym to określił jako społecznie patologiczny boom inwestycyjny.
Niestety polityka naszego rządu spowodowała, że Rada Polityki Pieniężnej ścięła stopy procentowe do tego stopnia, że banki obniżyły oprocentowanie lokat praktycznie do zera.
W pewnym momencie było to wskazane, problem jednak w tym, że stopy procentowe należy regulować w zależności od sytuacji na rynku, czego już RPP nie zrobiła i jak wygląda z zapowiedzi, nie zamierza tego robić.
Z lokat bankowych zniknęło więc w ciągu roku ponad 100 mld zł, czyli jedna trzecia, co tylko pokazuje, że jeszcze jest duży zapas, który za chwilę może znaleźć się na rynku inwestycji mieszkaniowych.
Te kwoty zostały głównie zainwestowane na rynku mieszkaniowym, co musiało spowodować tak duży wzrost cen. W ten sposób bogaci Polacy zaczęli uciekać przed inflacją, na co biedni nie mogą sobie pozwolić.
Ponieważ zyski z najmu nieruchomości obecnie dają większy zwrot z inwestycji, niż lokaty bankowe. Jednocześnie banki podniosły wymogi posiadania wkładu własnego do 20 – 30%, a nawet do 40%.
Czyli dzisiaj młodzi ludzie, którzy chcą kupić mieszkanie muszą na starcie mieć znacznie większą kwotę pieniędzy, która na skutek wzrostu cen również rośnie.
Niestety, proces wzrostu cen może okazać się dopiero początkiem, ponieważ na lokatach pozostało jeszcze około 195 mld. zł, a nikt nie lubi patrzeć na to, jak inflacja zjada mu kapitał.
Można więc się spodziewać, że gonitwa cen będzie jeszcze trwać, ponieważ inwestorzy zaczęli się ścigać w ucieczce przed inflacją, tym samym tę inflację nakręcając.
Jednak stan dzisiejszy nie jest najgorszym co może się wydarzyć i nie jest to abstrakcyjna wizja przyszłości, lecz tylko to co już przerabialiśmy w czasie ostatniego kryzysu.
Młodzi ludzie, którym jednak uda się zgromadzić kapitał na wkład własny i przekonają banki, że stać ich na spłatę kredytu mogą wpaść w śmiertelną pułapkę. Cen nieruchomości nie będą rosły w nieskończoność.
RPP w końcu będzie musiała podnieść stopy procentowe. Wtedy lokaty znów staną się atrakcyjne. Jeśli dojdzie do sytuacji, kiedy zyski z lokat zrównają się z zyskami z najmu nieruchomości, wtedy kapitał zacznie płynąć w drugą stronę.

To znaczy, właściciele mieszkań, którzy je nabyli jako inwestycję, zaczną je sprzedawać i gromadzić kapitał na lokatach, dlatego, że na lokacie kapitał jest bardziej mobilny a przy takiej samej stopie zysku lokata staje się bardziej atrakcyjna.
Co się stanie, jeśli młode małżeństwo kupi mieszkanie, kiedy ceny będą u szczytu, a po zakupie zaczną spadać? Ważne jest to, że będzie to spowodowane wzrostem oprocentowania lokat a tym samym wzrostem oprocentowania kredytu.
Czyli wzrośnie rata kredytu, przy spadającej wartości mieszkania.
Należy pamiętać, że dzisiejsze banki, to nie są te sprzed 10 lat. Dzisiaj banki dbają o swoje interesy i regularnie kontrolują zdolność do spłaty kredytu.
W wielu przypadkach może się okazać, że wzrost raty kredytu spowoduje brak zdolności kredytowej i bank może wypowiedzieć umowę kredytu, albo zażądać dodatkowego ubezpieczenia kredytu, co również spowoduje obciążenie raty.
W przypadku wypowiedzenia umowy kredytu, może powstać konieczność sprzedaży mieszkania, którego wartość będzie niższa, niż kiedy je kupowano.
To już przerabialiśmy 10 lat temu. Problem w tym, że dzisiaj nikt nie wie kiedy nastąpi szczyt wzrostu cen mieszkań.
Co do zasady uwolnienie gotówki i wpuszczenie jej do obrotu rynkowego jest działaniem pozytywnym, jednak w tym przypadku jest to patologia, która spowoduje, że grupy ludzi bogatych jeszcze bardziej się wzbogacą, a biedniejsi jeszcze bardziej zbiednieją.
To wszystko jest spowodowane INFLACJĄ. Dlaczego więc służby państwowe nie reagują na rosnącą inflację, chociaż mają do tego narzędzia?
Ponieważ inflacja jest kochana przez każdą władzę. Dlatego, że inflacja jest podatkiem, do wprowadzenia którego nie potrzeba żadnej ustawy. Nie potrzeba zabiegać o większość sejmową a ludzie i tak tego nie rozumieją, uznając to są działanie siły wyższej.
Dlaczego inflacja jest tak korzystna dla władzy? Ponieważ państwo może wywiązywać się ze swoich zobowiązań okradając obywateli, którzy nawet tego oszustwa nie zauważają.
Państwo nominalnie reguluje swoje zobowiązania, które realnie mają znacznie niższą wartość. Tak np. 500+, w stosunku do okresu, którym zostało wprowadzone, jest dzisiaj warte około 350 zł.
Czyli państwo zaoszczędza na tym 150 zł, wmawiając obywatelom, że dostają tyle samo. Inflacja powoduje wzrost cen, co z kolei powoduje większy wpływ z podatku VAT do budżetu, ponieważ VAT jest podatkiem obrotowym. Większy obrót – większe wpływy VAT.
Premier chwali się, że do budżetu wpłynęło więcej podatku VAT i wszyscy klaszczą. Pewnie nieźle ktoś musi się przy tym uśmiać, ponieważ to oznacza, że to właśnie wy więcej zapłaciliście, bo to konsument jest płatnikiem VAT.
Niech ktoś to wreszcie zrozumie – więcej wpływu VAT do budżetu oznacza, że państwo was jeszcze bardziej wydoiło.
Pewnie nieźle ktoś musi zrywać boki przedstawiając dane o konsumpcji. Premier chwali się, że wzrosła w Polsce konsumpcja i znów wszyscy klaszczą.
Sprawdźmy więc. Tego rodzaju dane podaje się procentowo i kwotowo, albo też jedno, albo drugie, w zależności od tego co ładniej wygląda.
Co się kryje za tak pokazanym wzrostem konsumpcji?
Prosty przykład – jeśli mieszkaniec naszego kraju wydawał dotychczas 500 zł miesięcznie na zakup żywności, która podrożała o 20%, to teraz wydaje 600 zł.
Premier podaje, więc, że konsumpcja w Polsce wzrosła o 20%.
Czyżby?
Czy Polak naprawdę zakupił dóbr o 20% więcej?
Nie, on tylko 20% więcej za nie zapłacił.
Czy wszyscy już słyszą ten śmiech, gdzie ktoś z was nieźle rechocze? Może teraz niektórzy zrozumieją o co chodziło premierowi z tą miską ryżu. Właśnie wam ją serwuje.
Autor; Ryszard Tutko
Photo by Sidekix Media on Unsplash/Photo by Sidekix Media on Unsplash